Pierwsze próby wydobycia skrętu kremem Marc Anthony Strictly Curls i o moich kręconych włosach słów kilka.

Pod napływem wolnego czasu oraz inspiracji i namowom Iwony z Hair Witch Project  postanowiłam w końcu zatroszczyć się o skręt moich włosów. Niestety nie mogłam znaleźć tych kultowych kremów i stylizatorów, które są znane w Polsce (większość rzeczy fajnych jest obecnie wyprzedana). Dlatego postanowiłam pójść trochę w ciemno i spróbować swoich sił z kremem, który na australijskich grupach był ostatnio bardzo popularny. O swoim efekcie i pierwszym wrażeniu możecie poczytać w dalszej części. 

Mój naturalny skręt jest dosyć mocny, określiłabym go na takie dobre 3a. Jednak z racji, że nie przepadam za widokiem siebie w burzy niekontrolowanych loków, to już od paru lat pracuje nad jego rozprostowaniem. I tak jeszcze parę lat temu wyglądały one tak, jak na poniższych zdjęciach, na których nie są w żaden sposób stylizowane. To było chwile po moim wkręceniu się w świadomą pielęgnację, gdzie pracowałam głównie nad ich witalnością, zdrowych wyglądem i odbudowa. Odstawiłam całkowicie prostownicę, suszarkę czy spanie w mokrych włosach. Bardzo zależało mi na tym aby sobie naturalnie odżyły i falowały/kręciły się tak, jak im się żywnie podoba. 



Nie spodziewałam się jednak, że zaczną kręcić się tak mocno więc kolejnych parę lat pieczołowicie pracowałam nad ich "rozprostowaniem" do fal. Najbardziej lubię oglądać siebie zdecydowanie w takich włosach jak poniżej.


Pod wpływem ostatnich tygodni postanowiłam zakombinować i zobaczyć jak by wyglądał u mnie taki mały "come back". Postawiłam więc pierwszy krok, aby przeprosić się z moimi kręciołkami. A zaczęłam od umycia włosów oczyszczającym szamponem i nałożenie maski Garnier Food Hair z Aloesem (ten zielony) z 2 łyżkami oleju z orzechów włoskich. Przetrzymałam jednak ją na głowie nieco za długo, bo zagadałam się z przyjaciółką przez video rozmowę i po zmyciu były one lekko przeciążone. Nie używałam żadnego wcześniejszego utrwalenie typu żel z siemienia lnianego czy czegoś podobnego ponieważ chciałam sprawdzić jak sam ten krem na mnie działa.


Po odsączeniu wody z włosów i odczekaniu paru minut rozczesałam je drewnianym bambusowym grzebieniem i po długości zaczęłam wklepywać mała ilość kremu. Sama konsystencja jest wręcz idealna do nakładania na włosy, ale o tym napisze wam w późniejszej recenzji. Nie nakładałam go za dużo i skupiałam się na włosach od ucha w dół. Nie chciałam nakładać bliżej głowy, ponieważ bałam się, ze zaraz pojawi się oklapnięcie i efekt zmokłej kury. 


I tak po wyschnięciu parę godzin później prezentowały się tak. Nie suszyłam ich suszarką z dyfuzorem, więc może to też nie dołożyło tej przysłowiowej cegiełki do ich sprężystości, ale nie robiłam tego też wcześniej. Szczerze mówiąc, byłam zaskoczona, bo spodziewałam się trochę lepszego efektu. Chociaż z drugiej strony jest to jedynie sam krem w ilości bardzo małej. Przy kolejnym włosingu nałożę go więcej i zabawię się w plumping. Jeszcze podzielę się z Wami zdjęciem dzień po na które aż przykro mi patrzeć. Spałam w takiej typowej palmie zalecanej dla kręconowłosych zawiązanej na czubku głowy. Widać jednak, że ewidentnie mi to nie posłużyło.


Jeszcze raz podkreślę, że to nie jest tak, że nie mogłam zrobić coś więcej, aby podpić ich skręt, bo tak mogłam i tak wiem o tym. Jednak tak jak wspomniałam na początku byłam ciekawa, jak działa sam krem. Jest on bardzo zachwalany w Australii między włosomaniaczkami jako taki jeden produkt, który nałożony na włosy robi efekt super wow. Jak widać, do końca nie robi, ale może zwyczajnie nałożyłam go za mało.

Będę próbowała dalej, więc trzymajcie kciuki i dajcie znać czy taki post z takiego pierwszego wrażenia jest dla Was czymś ciekawym. Uważam, że warto pokazać też tę drugą twarz, że nie zawsze wszystko się udaje i jest idealnie. A już zwłaszcza mało co udaje się perfekcyjnie za pierwszym razem ;)

Pozdrawiam, Madeline



4 komentarze:

  1. Moje włosy są teraz kręcone w kierunku fal, ale najlepiej czuję się w całkowicie prostych. Szkoda mi je jednak ciągle prostować, więc związuję i mam spokój xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Najważniejsze, to się nie poddawać. Praktyka czyni mistrza. 😊

    OdpowiedzUsuń
  3. Oby za drugim razem efekt był bardziej zadowalający dla ciebie! Jak dla mnie i tak cudownie wyglądają twoje włosy, ja mam proste, cienkie i nie mam ich za dużo niestety, więc sobie podziwiam twoją objętość :)

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja bym sobie takie loki zafundowala, a tu proste druty

    OdpowiedzUsuń

Polecane Posty

Czy to tu się jeszcze pisze? – refleksja blogowa, powrót i sens pisania w 2025

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz logowałam się tutaj bez poczucia lekkiego wstydu.. Wiesz, tego rodzaju „zaraz-napiszę-tylko-najpierw-odkurzę...

Copyright © Je suis Madeline , Blogger