Życie na emigracji w Australii – tęsknota, codzienność i odnajdywanie równowagi

Witam się z Wami po dłuższej (nawet bardzo długiej) przerwie. Mam nadzieję, że kiedyś tę nieobecność mi wybaczycie. Przez ostatnich kilka miesięcy musieliśmy postawić sobie wiele pytań, na które odpowiedzi wcale nie przychodziły łatwo. Myślę, że prędzej czy później dopadają one każdego, kto decyduje się na wyjazd i życie za granicą. Piękne miasta, wysokie budynki, nowa praca, nowe mieszkanie, nowa paczka znajomych… W połączeniu z mniejszymi i większymi podróżami, otwartą przestrzenią australijskiego outbacku i godzinami spędzonymi na spacerach wzdłuż oceanu – to wszystko w pewnym momencie dało nam do zrozumienia, że mimo iż wszystko układa się dobrze, czujemy się tym trochę przytłoczeni.

Pewnie czasami też tak macie.
Wydaje mi się, że każdego choć kilka razy w życiu dopadają takie myśli. Niby wszystko układa się dobrze, jednak pewnego randomowego dnia w randomowym momencie wpada się w lekką nostalgię i nagle zaczyna rozpatrywać swoje życie pod kątem „czy aby na pewno?” lub „co by było, gdyby?”. Ni stąd, ni zowąd pojawia się to przedziwne uczucie, nieco nurtujące, niemożliwe do zagłuszenia pogłośnieniem radia czy włączeniem ulubionego filmu. Odbija się echem po głębinach duszy, czekając, by znów upomnieć się o uwagę. Delikatnie zamraża ciało, choć tylko na ułamek sekundy, po czym przyczajone cicho potrafi w jednej chwili zmącić rutynę dnia codziennego.
Te pytania, choć różne i zależne od sytuacji, zawsze sprowadzają się do jednego:
Czy decyzja, którą podjęłam wczoraj, miesiąc czy rok temu, była tą właściwą? Czy na pewno dokonałam dobrego wyboru?


Długo odpychaliśmy od siebie moment, w którym trzeba będzie odpowiedzieć na to pytanie. Jednak kolejne uroczystości rodzinne, śluby, rocznice czy święta coraz bardziej nas do tego zbliżały. Tęsknota za rodziną, będąc na emigracji, potrafi być trudna do zniesienia. Przedziwny smutek pojawia się, gdy nie możesz uczestniczyć w urodzinach siostrzenicy, ślubie kuzyna czy niedzielnym obiedzie u rodziców. Ze smutkiem w oczach uśmiechasz się, przeglądając zdjęcia od bliskich i mimo rozmów telefonicznych czy wideo czujesz, że to nie to samo. Choć wielu zazdrościło nam dni spędzonych na plażach, pięknej pogody i stada kangurów za domem, ja po cichu zazdrościłam im zwykłego obiadu u Babci czy weekendowego wyjazdu do rodziców.


Krótko mówiąc, trzeba było znaleźć ucieczkę od tych myśli. Dla nas stały się nią podróże, odkrywanie australijskiej kultury i szlifowanie języka. Do tego praca, którą udało nam się zdobyć w naszych zawodach, oraz spotkania z nowymi znajomymi sprawiły, że po roku spędzonym na drugim końcu świata zaczęło nam się wydawać, że nasze życie płynie tym samym torem, co w Polsce. Uciekliśmy więc w codzienność. Każdy kolejny dzień smakowaliśmy na nowo, choć miał on ustalony rytm, nowe wyzwania w pracy, ci sami ludzie na przystanku autobusowym, z którymi wymieniało się kilka zdań, czy wypady do ulubionej knajpki ze znajomymi. Tak wyglądała nasza nowa, australijska rutyna, skąpana w słońcu i przetykana obecnością stadka gekonów na tarasie.
A jednak… w tle stale brzmiał ten delikatny, cichy szept: „To nie Twoje miejsce. To nie Twoja ulica. Powinnaś być gdzie indziej”. A dokładniej, w miejscu oddalonym o ponad 15 tysięcy kilometrów. Ten osobliwy stan towarzyszył mi przez kilka ostatnich miesięcy. Czasami blokował, a czasami wręcz usprawiedliwiał moje spokojne, a niekiedy zupełnie bezproduktywne popołudnia, kiedy po raz setny oglądałam ten sam film lub serial, albo sięgałam po tę samą książkę, którą ostatni raz trzymałam w rękach podczas letniego popołudnia na huśtawce przed domem rodziców – z kotem zwiniętym w kłębek na kolanach. W takich chwilach wracały wspomnienia o tym jak: mój brat, w kulminacyjnym momencie filmu, rzucał żart, skutecznie psując atmosferę grozy, albo jak moja siostra śmiała się do łez z dowcipu mojego męża. Towarzyszyły temu całe lawiny sytuacyjnych gagów, mniej lub bardziej udanych żartów i drobnych uszczypliwości. Po prostu tęskniłam – zwyczajnie i najzwyczajniej w świecie, za tymi wspólnie spędzonymi chwilami.




Chyba każdy, kto mieszka za granicą, przechodzi przez taki okres. U jednych trwa on kilka dni zaraz po przyjeździe, u innych, kilka tygodni po latach emigracji, a czasem nawet kilka lat. U mnie trwało to kilka miesięcy. Jednak jak po każdej burzy w końcu wyszło słońce Pewnego dnia uświadomiłam sobie, że w każdej chwili mogę spakować walizki i wrócić do domu. Kangury przecież nie trzymały mnie za koszulę, kiedy odlatywał ostatni samolot do Polski 😉 Zaczęłam traktować życie na emigracji jak przygodę. Każdy dzień stał się okazją do zdobywania nowych doświadczeń, staczania drobnych bitew z codziennymi wyzwaniami i kolekcjonowania pięknych momentów. Po to, by pokazać sobie i innym, że warto walczyć o marzenia mimo trudności. I po to, by kiedyś, jako siwiutka babcia, móc opowiadać wnukom historie o odległej Australii. Życie nigdy nie jest idealne, a realizacja celów często wymaga wyrzeczeń, które trzeba położyć na szali dla zachowania równowagi. Wiem, że w każdej chwili mogę zakończyć tę przygodę i wrócić do Polski. Zastanawiamy się, jak długo jeszcze zostaniemy tutaj, ale wiem jedno, bez względu na scenariusz, finał będzie taki sam: lotnisko, moment startu samolotu do Polski, lampka wina, uśmiech na twarzy i walizka wypełniona wspomnieniami.


Morał tej historii jest prosty, choć trudny do uchwycenia w codziennej rutynie: doceniajmy bliskich i czas z nimi spędzany, pielęgnujmy więzi, a przede wszystkim żyjmy w zgodzie ze sobą, realizując swoje marzenia. Takim pozytywnym akcentem zakończę ten wpis. Mam nadzieję, że w tym szalonym okresie związanym z koronawirusem jesteście bezpieczni i zdrowi ze swoimi rodzinami. Przytulcie ich mocno i celebrujcie każdą wspólną chwilę jak największy skarb.


Ściskam Was mocno, bądźcie zdrowi i do usłyszenia niebawem,
Madaline









15 komentarzy:

  1. Jak super, że się odezwałaś, że wszystko ok! Ostatnio nawet zastanawiałam się, co tam u Ciebie słychać w tej dalekiej Australii :) Nie mogę napisać, że rozumiem przez co przechodzisz, bo nigdy nie byłam w takiej sytuacji, nigdy nie byłam na emigracji, mogę sobie tylko wyobrażać, jak to jest. Właśnie Ci bliscy i tęsknota za nimi (oraz kilka innych czynników;)) blokuje mnie przed wyjazdem zagranicę. Zwłaszcza ostatnie tygodnie kwarantanny, którą spędzałam sama w mieszkaniu bez kontaktu z bliskimi (a nawet i z obcymi) ludźmi, pokazała mi,jak bardzo mi ich wszystkich brakuje. Jak bardzo potrzebuję w swoim życiu innych ludzi! I mimo że byli oni o wiele bliżej niż Ty i Twoi bliscy, i mimo że mam o wiele krótszą perspektywę niż Ty, bo po tych kilku tygodniach przecież ich zobaczę, to i tak było mi źle. Mogę więc powiedzieć, że jestem w jakimś stopniu w stanie wyobrazić sobie co przechodzisz. Cieszę się jednak, że znalazłaś na to sposób w myśleniu i mam nadzieję, że będziesz bywać na blogu częściej :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuje za te piękne i ciepłe słowa :) Musze powiedzieć, że bardzo wadziło mi to, że nie mam czasu na to, aby tutaj zaglądać do Was <3 Co do emigracji to jest to naprawdę ciężki kawałek chleba i ciężko mi uwierzyć, kiedy ludzie tak zachwalają życie poza Polska. Myślę, że wielu osobom jednak ciężko przyznać, że życie zagranicą nie wygląda tak kolorowo jak je malują. Dużo pieniędzy, duże miasta, inne możliwości. Wszędzie żyją ludzie tacy jak my i naprawdę ciężko czasami znaleźć różnicę. W Polsce mimo wszystko jest naprawdę dobrze, a zalety życia w niej doceni się dopiero wtedy kiedy zacznie się żyć poza jej granicami. Nie próbując na siłę udowodnić jak to w Polsce źle nie jest, a jak to cudownie nie jest zagranicą, bo niestety nie jest wcale tak cudownie :).
      Przesyłam dużo pozytywnej energii i uścisków w tym szalonym czasie <3 :)

      Usuń
  2. Dokładnie... myślę, że to spotyka każdego kto wyjeżdża za granicę. Szczególnie tęsknota za rodziną. Czułam to samo mieszkając kilka lat w Irlandii. Ominęły mnie śluby przyjaciółek. Jednak zabawne było to, że kiedy się z tym wszystkim pogodziłam i zrozumiałam, że to tylko taki etap i czas korzystać z tego co obok, to za chwilę życie potoczyło się tak, że wracałam do Polski:) a potem czasami tęskniłam za tym co miałam tam i za ludźmi których poznałam:) taki psikus. Ale życie już takie jest i trzeba się cieszyć z tego co w danym momencie, bo innym będzie się jeszcze tęsknić za obecną chwilą:)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Życie bywa bardzo przewrotne :) Często lubi zmieniać kurs właśnie wtedy, kiedy zaakceptujemy dana sytuację. U mnie było bardzo podobnie, kiedy wydarzyła się ta cała sytuacja z koronowirusem. W momencie kiedy zaakceptowałam to, że oglądam urodziny siostrzenicy na video-rozmowie czy śluby kuzynów na przesłanych filmikach. Naprawdę zrozumiałam to, że zawsze nasze decyzję mają plusy i minusy, a ja mam możliwość spełniania marzeń do których dąży tak naprawdę wiele osób. I mogłam wysyłać masę filmików z Australii i na tym głownie się skupiliśmy. W tym właśnie momencie przyszła kwarantanna i siedzenie w domu ;). Na początku również zastanawialiśmy się nawet nad powrotem do Polski ponieważ Australia ma w planach zamknięcie ruchu lotniczego nawet do 6 miesięcy... Jednak ostatecznie stwierdziliśmy, że to jednak tutaj mam dom, życie, pracę i zaryzykowaliśmy zostając :)
      Pozdrawiam ciepło w tym ciężkim czasie :)

      Usuń
  3. Jestem pełna podziwu dla osób decydujących się mieszkać za granicą, zwłaszcza gdzieś na drugim końcu świata. Mnie by to chyba przerosło. Nie wyobrażam sobie mieszkać nie w swoim mieście, a co dopiero w innym kraju.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest to ciężki owoc do zgryzienia, nie da się tego ukryć. Mimo wszystko życie z dala od rodziny jest po częsci smutne. Jednak pocieszam się myślą, że zawsze mogę wrócić do Polski gdzie wszyscy na nas czekają :)

      Usuń
  4. Ja się nie nadaje na życie za granicą, już mieszkanie z dala od rodzinnej miejscowości nie jest dla mnie łatwe. Trzeba mieć nie lada odwagę do tego, podziwiam i cieszę się że jesteście tam szczęśliwi !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuje :) Ma to swoje plusy i minusy. Jednak w naszym przypadku już teraz wiem, że nie jest to nic stałego. W planach mamy kiedyś powrót do Polski :)

      Usuń
  5. Bardzo się cieszę, że u Ciebie wszystko w porządku kochane i choć jesteśmy od siebie daleko, to sercem i myślami jestem z Tobą. 😊 ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiesz jak miło mi czytać takie słowa, dziękuję :) Ja również cały czas dopinguje i jestem tam w Wami w Polsce całym sercem <3 Pozdrawiam ciepło i życzę dużo zdrowia w tych ciężkich czasach :) <3

      Usuń
  6. chyba każdy przechodzi czasami przez taki etap...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z wieloma emigrantami rozmawiałam i wszyscy potwierdzili, że niestety zawsze dopadają takie myśli.

      Usuń
  7. I to ta strona medalu, o ktorej niewielu na emigracji decyduje sie mówić

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeważnie ludzie lubią mówić tylko o tej pozytywnej stronie emigracji. Większe zarobki, większe możliwości, większe, bardziej zurbanizowane miasta. Jednak mało kto lubi mówić o tym, że mimo wszystko nie to jest w życiu najważniejsze :)
      Pozdrawiam ;)

      Usuń
  8. Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Polecany post

Czy to tu się jeszcze pisze? – refleksja blogowa, powrót i sens pisania w 2025

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz logowałam się tutaj bez poczucia lekkiego wstydu.. Wiesz, tego rodzaju „zaraz-napiszę-tylko-najpierw-odkurzę...

Copyright © Je suis Madeline , Blogger