Jak delikatnie rozprostować kręcone włosy i uzyskać miękkie fale – 5 naturalnych sposobów bez prostownicy

Jako posiadaczka kręconych włosów muszę się do czegoś przyznać, zdecydowanie częściej wolę je w ich falowanej wersji. I wiem wiem, że w tym momencie wiele osób uniesie brwi i powie: „Ale jak to?! Przecież kręcone włosy to dar, który trzeba nosić z dumą! Masz takie szczęście”. I ja naprawdę to doceniam, uwierzcie mi na słowo. Tylko że… kiedy mój skręt jest wyjątkowo mocny, a ja patrzę na siebie w lustro to...mam wrażenie, że wyglądam jak pudel. Tak było od zawsze. Moje włosy kręciły się i puszyły bez opamiętania, a do tego dorastałam w czasach, które wcale kręconym włosom nie sprzyjały. Początek lat 2000 to była złota era prostych, gładkich pasm, najlepiej tak sztywnych, żeby nie poruszył ich nawet najmniejszy podmuch wiatru. Wiedziałam, że u mnie taki efekt jest niemożliwy, bo rodzice nigdy nie zgodziliby się, żebym jako kilkuletnia dziewczynka prostowała włosy. Jednak pewnego spokojnego wieczoru stało się coś co na zawsze coś w małej mnie zmieniło..


Pamiętam to jak dziś: letnie popołudnie, ja siedząca na kanapie z paczką popcornu, pierwszy raz oglądająca film Mumia”. I wtedy na ekranie pojawiła się ona, jedyna i niepowtarzalna Rachel Weisz, piękna, odważna, z tym swoim subtelnym urokiem i fenomenalnymi, miękkimi, falującymi włosami, które przy każdym ruchu mieniły się w świetle niczym jedwab. Patrzyłam jak zaczarowana, bo w tamtym czasie byłam absolutnie pewna, że w przyszłości zostanę archeologiem (od zawsze kocham historię, a zwłaszcza starożytny Egipt), ta scena wryła się w moją pamięć jeszcze mocniej. Było w niej wszystko, co mnie wtedy fascynowało: przygoda, tajemnica, podróże, piasek pustyni i… te włosy. W tamtej chwili pomyślałam tylko jedno: Kiedyś chcę mieć takie włosy”.

Mumia (1999)

I choć życie potoczyło się inaczej i finalnie ukończyłam inne studia, to ta myśl pozostała ze mną przez cały te wszystkie lata. Dlatego od dawna szukałam sposobów, które pozwoliłyby uzyskać ten wymarzony efekt czyli delikatnie rozluźnić skręt i zamienić loki w miękkie fale, przypominające mi tamte filmowe kadry. Bez prostownicy, bez keratyny, za to z miłością do włosów i troską o ich zdrowie. Dziś chcę się z Wami podzielić pięcioma naturalnymi metodami, które stosuję od lat, aby osiągnąć piękne fale niczym Rachel Weisz sprzed lat.


Zanim zdradzę Wam moje 5 sposobów na delikatne rozprostowanie skrętu, muszę dodać jedno ważne zastrzeżenie, a mianowicie to każdy z nich testowałam w innym czasie, na przestrzeni kilku lat. Bywało, że przez dłuższy okres korzystałam tylko z jednej metody, bo dopiero po czasie zrozumiałam, że najlepszy efekt osiągnę, gdy połączę wszystkie pięć. W tym czasie systematycznie pogłębiałam moją wiedzę z zakresu pielęgnacji włosów i krok po kroku zaczynałam odkrywać o co w tym wszystkim chodzi. Dlatego zdjęcia, które zobaczycie, pochodzą z różnych etapów mojej włosowej historii, właśnie po to, żeby pokazać Wam możliwie najmocniejszy efekt każdej metody z osobna.

1. Zapuszczanie włosów – ciężar, który działa na naszą korzyść
Zapewne część z Was ma falowane włosy i doskonale zna to uczucie, kiedy po miesiącach wahania wreszcie decydujecie się na odważne cięcie np. krótkiego boba. I wtedy… niespodzianka. Zamiast gładkiej tafli, którą miałyście do tej pory, włosy nagle zaczynają się falować, a nawet kręcić. Winowajcom tego wszystkiego jest grawitacja i waga włosów. Im dłuższe włosy, tym większy ich naturalny ciężar. A im większy ciężar, tym skręt staje się spokojniejszy, mniej sprężysty i bardziej opada w kierunku fal. To trochę jak z jedwabną wstęgą w dłoniach baletnicy, krótka tworzy małe, energiczne zawijasy, długa faluje miękko i majestatycznie. Dlatego, jeśli marzycie o falach, warto dać włosom urosnąć przynajmniej za linię biustu, a najlepiej jeszcze niżej, bo dłuższe włosy  łatwiej układają się w fale. To jest proces, który trwa, ale jego efekty są naprawdę warte każdego miesiąca.


2. Mycie i regularne olejowanie – fundament fal 🌿

Zanim w ogóle pomyślałam o zapuszczaniu włosów, zaczęłam szukać sposobów, które mogłyby już teraz złagodzić skręt. Przekopywałam fora, grupy i blogi, trafiając na powtarzającą się radę: postaw na pielęgnację, która wygładzi włosy i domknie łuskę. Brzmiało to rozsądnie, więc postanowiłam spróbować, regularnie, przed każdym myciem, nakładałam na włosy 2–3 łyżki oleju. I trzymam się tych zasad do tej pory. 
A więc wygląda to tak: w dłoniach rozcieram 2–3 łyżki oleju (najczęściej arganowego albo jojoba, w zależności od tego, co akurat używam) i powoli wmasowuję go w suche pasma, zaczynając od wysokości ucha i przesuwając się ku końcówkom. Potem rozczesuję włosy, dodaję jeszcze około łyżki oleju na całość, koncentrując się na tych najstarszych, dolnych partiach. Zakładam czepek, owijam głowę ręcznikiem i zostawiam włosy na około godzinę, by mogły "napić się" wszystkiego, co najlepsze.

Emolienty w tej roli działają jak lekka, jedwabna kołderka, delikatnie obciążają, wygładzają powierzchnię włosa i sprawiają, że skręt staje się spokojniejszy. A przy regularnym stosowaniu efekty naprawdę robią wrażenie: włosy są miękkie i lśnią jak kaszmir, bez puszenia i bez „sianka” na końcach. Zyskują elastyczność o jakiej wcześniej mogłam pomarzyć.

To wygląda trochę jak "budowanie zdrowych włosów", każda sesja olejowania to kolejna cegiełka w budowaniu zdrowych, mocnych i pięknie układających się włosów.


3. Rozczesywanie na mokro – z cierpliwością i delikatnością 💧

To właśnie w tym momencie włosy „decydują”, czy dzisiaj będą lokami, czy jednak falami. Zaraz po myciu, gdy są jeszcze wilgotne (ale nie ociekają wodą), sięgam po szeroki grzebień lub szczotkę z bambusa i zaczynam powoli rozczesywać włosy. Bez szarpania, bez pośpiechu, delikatnie obserwuje czy żadne partie nie są szarpane. To delikatne czesanie „rozbija” skręt: loki tracą tę perfekcyjną, sprężystą definicję, a pasma układają się w większe, swobodniejsze fale.

Ta metoda świetnie sprawdzała się u mnie szczególnie na początku, gdy miałam jeszcze krótsze włosy. Właśnie wtedy po raz pierwszy zobaczyłam, jak niewielka zmiana w codziennej pielęgnacji może dać naprawdę widoczny efekt i stąd też część zdjęć, które Wam tu pokazuję.



4. Suszenie „na prosto” – zamiast podbijania skrętu 💨

Zazwyczaj, żeby podbić skręt, stosuje się metodę scrunchingu – ugniatania włosów podczas suszenia. Ale kiedy moim celem jest jego rozluźnienie, robię dokładnie odwrotnie. Suszę włosy tak, jak robi się to „standardowo”, bez podbijania loków. Najczęściej dzielę je na dwie części, przerzucam do przodu przez ramiona i suszę letnim nawiewem, delikatnie wygładzając pasma szczotką. Jeśli mam więcej czasu, pozwalam im wyschnąć naturalnie, ale wtedy co jakiś czas chwytam końcówki i lekko przeczesuję je grzebieniem, żeby skręt nie wrócił do swojej sprężystej formy.
Efekt? Loki wydłużają się, skręt staje się spokojniejszy, a włosy układają się w miękkie, swobodne fale, dokładnie takie, jakie kojarzą mi się z filmowymi przygodami na pustyni.


5. Luźne warkocze na noc – klasyk, który nigdy mnie nie zawiódł 🌙

A jeśli chcę, żeby moje fale przetrwały w idealnej formie do rana, stawiam na rozwiązanie, które nigdy mnie nie zawodzi czyli na luźne warkocze. To prosty, naturalny sposób, by rano obudzić się z gładkimi, miękkimi włosami zamiast splątanego, puszącego się bałaganu.
Wieczorem dzielę włosy na dwie części i zaplatam je w luźne warkocze. To bardzo ważne, by były naprawdę luźne, dzięki temu zamiast drobnych, zygzakowatych fal, uzyskuję miękkie, długie pasma. Rano wystarczy rozplątać warkocze, przeczesać włosy palcami i wetrzeć w nie 1–2 krople ulubionego serum. Efekt? Swobodne, naturalne fale, które wyglądają, jakby powstały bez żadnego wysiłku. A przy okazji to świetny sposób, by zabezpieczyć włosy aby nie traciły gładkości podczas snu.

Dla mnie przejście od loków do fal to nie jest walka z tym, co naturalne. To raczej sentymentalna podróż, od dziecięcych marzeń o przygodach w Egipcie, po codzienne eksperymenty, które pozwalają mi bawić się teksturą moich włosów, bo ja naprawdę uwielbiam to, że mogę eksperymentować i wybierać, którą wersje siebie dzisiaj wolę. Jednego dnia mogę cieszyć się sprężystymi, pełnymi energii lokami, a następnego otulić się miękkimi falami, które spływają po ramionach jak włosy królowych na średniowiecznych freskach.

Te pięć metod to mój mały zestaw narzędzi: prostych, naturalnych i dostępnych dla każdego. Pomógł mi znaleźć balans między wygodą, a zachowaniem zdrowia i blasku włosów. To efekt lat prób i błędów, ale też dowód na to, że nie trzeba prostownicy, drogich zabiegów czy radykalnych zmian, aby uzyskać wymarzony efekt.

Jeśli Ty też masz ochotę nadać swoim włosom nowy kształt, spróbuj jednej metody albo kilku naraz. Testuj, obserwuj, baw się. Bo w końcu nasze włosy to nie tylko ozdoba to część nas, naszej historii i sposobu, w jaki chcemy opowiedzieć o sobie światu.

Ściskam was serdecznie i wysyłam moc pozytywnej energii,
Madeline



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecany post

Czy to tu się jeszcze pisze? – refleksja blogowa, powrót i sens pisania w 2025

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz logowałam się tutaj bez poczucia lekkiego wstydu.. Wiesz, tego rodzaju „zaraz-napiszę-tylko-najpierw-odkurzę...

Copyright © Je suis Madeline , Blogger