Australijski Sfinks – nasza wędrówka i odkrywanie skalnych cudów Australii

Dziś zabieram was w podróż, która zaczyna się w Polsce, a kończy w sercu australijskiego buszu. Wyobraźcie sobie, że zostawiamy za sobą znajome krajobrazy: pola, lasy i pagórki, a w zamian otwierają się przed nami bezkresne przestrzenie, gdzie ziemia nabiera zupełnie innych barw. Lecimy daleko na południową półkulę, aż do Queenslandu, krainy, gdzie natura nie zna kompromisów, a każdy krok przypomina o jej potędze i pierwotnym charakterze. Właśnie tutaj w Girraween National Park, wśród falującego buszu i potężnych granitowych bloków, ukrywa się nasz dzisiejszy cel: The Sphinx. Niezwykła formacja skalna, której sylwetka od razu przywodzi na myśl legendarnego strażnika z Egiptu. Ale ten australijski odpowiednik nie patrzy na pustynię, tylko czuwa nad bezkresem zieleni i dziką przyrodą, która otacza go ze wszystkich stron.

Droga na szczyt

Zanim ruszymy na szlak, warto wiedzieć, co nas czeka. Oto kilka najważniejszych informacji, które pomogą lepiej zaplanować tę wyprawę:

  • Długość szlaku: ok. 7,4 km (w obie strony)
  • Czas przejścia: 3–4 godziny
  • Poziom trudności: średni – miejscami trzeba wspiąć się po skałach
  • Najlepszy czas: wiosna, kiedy park pokrywa się dywanem dzikich kwiatów
  • Co zobaczysz: granitowe formacje, banksje, eukaliptusy, a przy odrobinie szczęścia wallabies i kolorowe lorikeet
Szlak prowadzący na The Sphinx rozpoczyna się przy wejściu do parku i jest częścią większej trasy znanej jako „The Sphinx and Turtle Rock”. To około 7,4 km w obie strony, co zajmuje mniej więcej 3–4 godziny, w zależności od tempa i liczby przystanków.
Na początku droga prowadzi przez gęsty busz eukaliptusowy. Wysokie drzewa roztaczają cień, a w powietrzu unosi się ich charakterystyczny olejkowy zapach. Pod stopami miękko szeleszczą trawy, a wśród nich rosną delikatne paprocie, które sprawiają, że ścieżka ma niemal baśniowy charakter. Towarzyszy nam gwar australijskich ptaków, donośne śmiechy kookaburr i piskliwe nawoływania lorikeet, które przelatują nad głową.




Im dalej idziemy, tym krajobraz zaczyna się zmieniać. Las rzednie, a w jego miejsce coraz częściej pojawiają się nagie głazy i większe granitowe płyty. To tutaj za każdym razem przypominamy sobie o niesamowitej wyjątkowości tego miejsca.



Teren powoli wznosi się, a my wchodzimy w świat charakterystycznych balancing rocks, czyli głazów, które wyglądają, jakby ktoś poustawiał je na sobie w idealnej równowadze. Widząc ich dziwne kąty nachylenia oraz ułożenie ma się wrażenie, że czuć w tym wszystkim rękę Pana Boga.



Następnie zaczyna się podejście pod samą górę, które ma dwa oblicza. Najpierw szlak jest łagodniejszy, prowadzi po szerokich płytach granitu, gdzie czasem trzeba pomóc sobie rękami, ale wciąż można iść swobodnym krokiem. 


Potem jednak nachylenie staje się coraz większe, a droga bardziej wymagająca. Trzeba mocniej pracować rękami, stawiać ostrożne kroki na śliskich od słońca skałach i uważać, by nie stracić równowagi. 

Po chwili znajdujemy się już pod samym podejściem. Ścieżka wije się między ogromnymi granitowymi ścianami, a pod stopami pojawiają się luźne kamienie i odłamki skał, które zmuszają do ostrożnych kroków. To miejsce, gdzie busz eukaliptusowy zostaje za plecami, a dominację przejmują nagie płyty skalne. To właśnie ten fragment szlaku daje prawdziwe poczucie przygody, tutaj czujemy, że jesteśmy w dzikim sercu Australii.


Zwłaszcza kiedy po drodze mijamy takie znaki. Na szczęście zawsze zabieramy ze sobą lokalizator satelitarny, aby w takich momentach nie liczyć na łut szczęścia.



Jak można zauważyć podejście pod sam The Sphinx nie należy do najłatwiejszych i warto być na to przygotowanym. Ścieżka wspina się stromo po granitowych płytach, które w pełnym słońcu potrafią być śliskie i zdradliwe. Nie ma tu barierek ani poręczy, wszystko jest naturalne, surowe i autentyczne. Momentami trzeba podeprzeć się rękami, by zachować równowagę, a ciężar plecaka potrafi dodać dodatkowego wyzwania.



Każdy krok wymaga skupienia, ale wysiłek od razu zaczyna się opłacać. Jeszcze zanim ujrzysz sylwetkę Sfinksa, panorama otwierająca się za plecami zapiera dech w piersiach: granitowe wzgórza, doliny i niekończące się morze eukaliptusów rozciągają się aż po horyzont. To poczucie przestrzeni, wolności i dzikości sprawia, że masz świadomość, iż wspinasz się w sercu Australii, gdzie skały i góry od zawsze dyktują własne zasady.



Kiedy kończysz strome podejście i podnosisz wzrok, nagle wyłania się on majestatyczny The Sphinx. To chwila, w której wędrówka nabiera innego wymiaru: przed tobą stoi monumentalny głaz, jakby naprawdę wyrzeźbiony dłutem. Wyrasta z ziemi i dumnie spogląda na okolicę, jakby od setek lat czuwał nad tym kawałkiem Australii. Jego profil do złudzenia przypomina starożytnego strażnika – milczącego obserwatora, który pilnuje tajemnic Girraween i zaprasza, by odkrywać je krok po kroku. Nic dziwnego, że w połowie XX wieku właśnie tym porównaniem posługiwano się w materiałach promujących park – łączono egzotykę starożytnego Egiptu z dzikością australijskiego buszu. The Sphinx stawał się symbolem miejsca, które miało swój własny „cud natury”, równie tajemniczy jak jego słynny kamienny kuzyn z Gizy.


Na przestrzeni lat ta niezwykła formacja skalna nosiła wiele imion – każde z nich podkreślało jej wyjątkowość i aurę tajemnicy:

  • Ngarri Djin – tak nazwali ją miejscowi Aborygeni. W ich języku oznaczało to „Strażnik Wzgórz”. Wierzono, że to właśnie tutaj duchy przodków czuwają nad równowagą między ludźmi a naturą.
  • Stone Sentinel – pierwsze europejskie zapisy wspominały skałę jako Kamiennego Strażnika, dostrzegając w niej milczącego wartownika stojącego na granitowych zboczach.
  • Guardian Rock – w XIX wieku pojawiło się kolejne określenie, równie symboliczne, podkreślające jej rolę jako obserwatora czasu.
  • The Sphinx – nazwa, która utrwaliła się dopiero w XX wieku, kiedy zaczęto porównywać jej kształt do słynnego Sfinksa w Gizie.

Po dłuższej chwili spędzonej na górze, zaczęliśmy już schodzić w dół, ale nie mogłam się powstrzymać, by raz jeszcze przysiąść i spojrzeć na The Sphinx. To takie miejsce, które zatrzymuje człowieka niezależnie od tego, czy jesteś pierwszy raz w Girraween, czy wracasz tu po latach. Patrząc na tę granitową sylwetkę, trudno nie pomyśleć o wszystkich, którzy przed nami też tu stali: o pierwszych podróżnikach, którzy dostrzegli w nim kamiennego wartownika, i o setkach wędrowców, którzy tak jak ja usiedli na chwilę, żeby nacieszyć się tym widokiem.

Sfinks ma w sobie coś, co wykracza poza zwykłą formację skalną, budzi poczucie ciągłości, jakby każdy, kto na niego patrzył, zostawiał cząstkę swojej historii. To właśnie ta mieszanka zadumy i zachwytu sprawia, że nie chce się odwracać wzroku.



Na zdjęciu widać też wyraźnie nachylenie, po którym przed chwilą się wspinaliśmy: strome, wymagające, ale prowadzące do jednego z tych miejsc, które na długo zostają w pamięci.


Oczami dawnych wędrowców

Przede wszystkim myślałam jednak o Aborygenach, bo to oni pierwsi przemirzali te tereny i podziwiali piękno Sfinksa, a ich sposób odbierania tego miejsca był głębszy i bardziej duchowy niż nasz współczesny zachwyt nad formą skał. 

Kiedy tam siedziałam wyobraziłam sobie młodą dziewczynę z ludu Ngarabal, która setki lat temu mogła przemierzać te same ścieżki. Być może niosła koszyk spleciony z traw, zbierała kwiaty albo po prostu szła, by wspiąć się na góre i oglądać zachód słońca. W jej oczach każdy głaz miał duszę, a każdy podmuch wiatru niósł szept przodków. Kiedy dotarła na szczyt, mogła usiąść na nagrzanym kamieniu albo tutaj gdzie ja i patrzeć, jak niebo zmienia barwy: od złotej pomarańczy, przez róż, aż po głęboką purpurę, podczas gdy ptaki wracały do swoich gniazd. Może czuła dumę, że należy do tej ziemi, i wdzięczność, że duchy pozwalają jej doświadczać piękna świata. Może modliła się w ciszy, prosząc o równowagę między ludźmi a naturą. Dla niej góry, drzewa i zwierzęta były rodziną, a skała w kształcie strażnika dawała poczucie bezpieczeństwa. Patrząc na to miejsce, mogła wierzyć, że świat jest pełen znaków i opowieści, które trzeba umieć odczytać sercem. I choć dziś my, turyści, podchodzimy do The Sphinx inaczej, wciąż można poczuć echo tej samej więzi – pierwotnej, zachwycającej obecności natury.



Echo zaginionych opowieści
Co ciekawe, wokół The Sphinx nie zachowały się żadne znane legendy rdzennych mieszkańców tych ziem. Lud Ngarabal traktował jednak cały obszar dzisiejszego Girraween jako teren ważny kulturowo i duchowo. Był to obszar spotkań różnych grup, miejscem ceremonii i wymiany, a o jego znaczeniu świadczą znalezione w parku narzędzia kamienne i pozostałości obozowisk. Kiedy stanęłam pod monumentalną skałą, poczułam, że jej cisza ma w sobie coś więcej niż tylko granit. Może kiedyś istniała tu opowieść, którą wiatr i czas zagłuszyły? Może Aborygeni widzieli w Sfinksie strażnika doliny albo kamiennego przewodnika? Tego się już nie dowiemy. Ale właśnie w tej pustce jest coś niezwykłego, to tak jakby natura zostawiła nam niedopowiedzianą historię, którą każdy z nas musi sam dopisać w wyobraźni.



Atmosfera miejsca

Wejście na szczyt i spojrzenie na The Sphinx to coś więcej niż kolejny punkt na mapie parku. To moment zatrzymania, w którym nagle czujesz, że jesteś częścią ogromnej historii, starszej od ludzi, starszej nawet od pamięci. Granit, na którym stoisz, liczy miliony lat i wciąż trwa, przypominając o sile i niezmienności natury. Cisza tutaj ma swoją wagę, gęstą, prawie namacalną. Tylko czasem przerywa ją szum wiatru albo donośne skrzydła kookaburry.

Wędrując szlakami tego parku narodowego, łatwo poczuć się jak podróżnik z innej epoki, taki, który przypadkiem odkrył ukryty świat. The Sphinx stoi obok jak kamienny strażnik, a jego obecność sprawia, że myśli zwalniają, a oddech staje się głębszy. To doświadczenie bardziej duchowe niż turystyczne, takie, które zostaje w pamięci na długo.



A gdybyście jeszcze zastanawiali się dlaczego warto się tam wybrać oto kilka powodów:

  • Szlak nie jest długi, a daje wrażenie prawdziwej wyprawy. To tak jakbyś odbywał małą ekspedycję w głąb Australii. Każdy krok prowadzi coraz bliżej granitowych olbrzymów, które od pierwszych chwil budzą respekt i zachwyt.
  • The Sphinx to jedna z najbardziej charakterystycznych formacji w Girraween – Kiedy stoisz u jego stóp, trudno oprzeć się wrażeniu, że to nie tylko skała, ale naturalny pomnik, który od zawsze czuwał nad tym krajobrazem, a zdjęcie z tego miejsca to obowiązkowa pamiątka.
  • Różnorodna fauna i flora - po drodze mija się gęste eukaliptusowe lasy, smukłe banksje i dzikie kwiaty, które wiosną tworzą kolorowy dywan. A jeśli dopisze szczęście, można dostrzec wallabies wylegujące się na skałach albo rozgwieżdżone barwami lorikeet przelatujące nad głową.
  • Widok z góry zapiera dech w piersiach - najbardziej magiczny jest o zachodzie słońca, kiedy cały park rozświetla się złotym blaskiem, a granit Sfinksa przybiera barwy od ciepłej pomarańczy po głęboką purpurę. Jednak aby wspinać się na zachód słońca trzeba dysponować doświadczeniem we wspinaczce po tego typu formacjach.
  • Historia nazw dodaje temu miejscu tajemniczości – każdy widzi w Sfinksie coś innego np. strażnika, przewodnika, milczącego obserwatora. To sprawia, że każdy, kto tu przychodzi, zabiera ze sobą własną, niepowtarzalną opowieść.


Zakończenie

Dziękuję, że towarzyszyliście mi w tej wędrówce w poszukiwaniu australijskiego Sfinksa. Mam nadzieję, że udało mi się przenieść Was choć na chwilę w ten świat eukaliptusów, granitowych skał i dzikiej australijskiej przyrody. To miejsce ma w sobie coś niezwykłego, potrafi zachwycić, zatrzymać i sprawić, że człowiek czuje się częścią czegoś większego. Cieszę się, że mogliśmy tę podróż odbyć razem, krok po kroku. 


A Wy, czy chcielibyście kiedyś stanąć tutaj i spojrzeć na Sfinksa własnymi oczami? 


Pozdrawiam,
Madeline










14 komentarzy:

  1. Wow, świetna wycieczka. Mocno inspirująca!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! To miejsce naprawdę robi ogromne wrażenie :)

      Usuń
  2. Przypuszcza, że nigdy tam nie będę, więc Twoja relacja świetnie oddaje klimat miejsca :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że udało mi się oddać klimat tego miejsca 🙂 To trochę tak, jakby podróżować wspólnie, choć na odległość :)

      Usuń
  3. Niezwykła wyprawa! Wspaniała i egzotyczna. Dziękuję, że zabrałaś mnie na ten szlak. Świat jest piękny. Dobrego nowego tygodnia, pozdrawiam.🤗🫶

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję z całego serca za te piękne słowa❤️ To ogromna radość móc dzielić się z wami kawałkiem Australii i widzieć, że kogoś on też zachwyca ❤️

      Usuń
  4. Bardzo refleksyjny wpływ, Medeline, wybrzmiewa z niego Twoja delikatna i romantyczna natura :)
    Mnie akurat ta granitowa formacja średnio kojarzy się z egipskim Sfinksem, więc interpretacja Aborygenów (Strażnik Wzgórz) bardziej do mnie przemawia. Widzę w tych skałach właśnie niemego olbrzyma i sama dziwię się, że nie narosło wokół niego wiele legend, bo jeszcze zanim na dobre wgryzłam się w Twój tekst, moja fantazja od razu się uruchomiła :) Wyobraziłam sobie jakichś gigantów układających te skały tak, jak my, zwykli śmiertelnicy, układamy na plaży wieże z napotkanych kamyczków :)
    Patrząc na zdjęcia pomyślałam sobie też, że to musi być bardzo nieprzyjazny człowiekowi teren, i że bardzo łatwo byłoby się tam zgubić, zasłabnąć, umrzeć... Daleko mi do kozicy górskiej, jestem raczej niezdarna, więc poprzestanę na zdalnym podziwianiu Sfinksa ;) Już od samego opisu Waszej stromej wędrówki rozbolały mnie nogi, więc gdybym tam była z Wami, to pewnie bym sobie je połamała (w najbardziej optymistycznej wersji), albo - nie daj Boże! - kark ;) Bezpieczniej będzie, jak pozostanę w moim komputerowym fotelu ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, ten wpis faktycznie wyszedł bardzo refleksyjnie, czasem sama się dziwię, jak mocno takie miejsca poruszają moją empatię i wyobraźnię :) Zgadzam się z tym co napisałaś, to miejsce jest piękne, ale i surowe, pełne wyzwań, ale to sprawia, że można poczuć w nim to piękno natury, bez rzeszy turystów :). A co do sfinksa Ja akurat kocham starożytny Egipt, więc kiedy go zovaczyłam to od razu w mojej głowie narodziło się porównanie do tego ehipskiego, choć opowieść Aborygenów o Strażniku Wzgórz też ma w sobie niezwykłą siłę. Twoje porównanie do gigantów układających kamienne wieże od razu ożywiło mi obraz tego miejsca, bo takie samo mam wrażenie za każdym razem kiedy tamtędy spacerujemy :) I tak, teren jest wymagający, momentami wręcz nieprzyjazny, ale to właśnie nadało tej wędrówce wyjątkowej mocy. Cieszę się ogromnie, że choć zdalnie, mogłam Cię tam zabrać ❤️

      Usuń
  5. Cudowne widoki i przygoda :) Z moją kondycją i równowagą mogę jedynie popatrzeć na te piękne zdjęcia i się pozachwycać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! 🥰 To była cudowna przygoda, a takie widoki aż proszą się, żeby się nimi dzielić ✨. Cieszę się ogromnie, że mogę się nimi tutaj z wami dzielić i że wam się podobają ❤️

      Usuń
  6. Marzenie. Wycieczka bardzo udana, a widoki cudowne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda ❤️ Takie marzenia są piękne i warte pielęgnowania ✨ Nigdy nie wiadomo, kiedy staną się rzeczywistością, świat potrafi zaskakiwać w najmniej oczekiwanym momencie :)

      Usuń

Polecany post

Czy to tu się jeszcze pisze? – refleksja blogowa, powrót i sens pisania w 2025

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz logowałam się tutaj bez poczucia lekkiego wstydu.. Wiesz, tego rodzaju „zaraz-napiszę-tylko-najpierw-odkurzę...

Copyright © Je suis Madeline , Blogger