I może właśnie dlatego tak bardzo lubię ten szlak, bo łączy w sobie przygodę, piękne widoki i tę nutkę tajemnicy, która sprawia, że serce bije trochę szybciej, a wyobraźnia zaczyna pracować na najwyższych obrotah. A skoro już postanowiliśmy przejść przez tę „magiczną bramę”, to zanim ruszymy w drogę, dobrze wiedzieć, co nas czeka, bo to dopiero wtedy, kiedy będziemy wiedzieli co na nas czeka, ta wyprawa do innego wymiaru będzie bardziej bezpieczna i dobrze zaplanowana.
A więc na chwilę wróćmy do początku szlaku i tego co na nim na nas czeka.
🥾 Mini-przewodnik po szlaku Granite Arch
Długość trasy: ok. 1,6 km (tam i z powrotem)
Czas przejścia: 30–40 minut spokojnym tempem
Poziom trudności: łatwy – idealny także dla rodzin z dziećmi
Start: Bald Rock Creek day-use area
Najlepszy czas: rano, kiedy słońce rysuje piękne cienie na granitowych skałach
Co zobaczysz: eukaliptusowy busz, formacje granitowe, Granite Arch, przy odrobinie szczęścia wallaby lub kolorowe papużki lorikeet.
Wśród eukaliptusów i granitowych głazów
Idziemy ścieżką, która delikatnie wije się między smukłymi pniami drzew i ogromnymi głazami, które wyglądają, jakby ktoś celowo je rozrzucił w tym miejscu, tworząc naturalny korytarz. Dodatkowo z każdej strony otacza nas gęsty busz, smukłe pnie eukaliptusów wspinają się ku górze, a niskie krzewy i paprocie miękko otulają drogę, sprawiając, że czujemy się jak w zielonym tunelu.
Na zdjęciach możecie zobaczyć, jak 
niezwykłe są te formacje, jedne mają kształt kulistych głazów, które wyglądają, jakby ktoś je przetoczył i ustawił na baczność, inne tworzą wąskie przejścia, które dodają 
trasie nutki przygody. To taki moment, kiedy masz wrażenie, że zaraz zza zakrętu wyłoni się coś niezwykłego, może ukryty portal, a może małe zwierzę obserwujące nas z ukrycia, a może jeszcze coś innego co na zawsze zmieni naszą 
percepcje o otaczającym nas Świecie..
 
Kroki same zwalniają, a nogi co chwilę zatrzymują się mimowolnie w miejscu, bo to nie jest szlak, którym chce się po prostu przejść, to prawdziwa podróż nie tylko wgłąb niezwykłego Girraween, ale także nas samych, naszej wyobraźni czy dziecięcych fantazji, które odżywają na nowo i podsyłają coraz to barwniejsze scenariusze, których nie powstydziłby się żaden dobry reżyser. Patrzę na te głazy i mam wrażenie, że każdy z nich ma swoją własną historię, że były tu na długo przed nami i będą jeszcze wtedy, gdy nas już dawno nie będzie. W takich chwilach człowiek czuje, że jest tylko gościem w tym pradawnym świecie, który pozwala mu zajrzeć w swoje sekrety.

I właśnie w tym momencie trasa zaczyna się zmieniać, pojawia się coraz więcej wielkich głazów, które zdają się układać w fantazyjne korytarze i bramy. Spacer zmienia się w rodzaj zwiedzania kamiennej galerii, w której każdy krok odkrywa coś nowego i zaskakującego. Coraz trudniej nie zatrzymywać się co kilka metrów, żeby obejrzeć formację z każdej strony i wyobrazić sobie, jak powstała
Kamienna galeria natury
Im bliżej jesteśmy Granite Arch, tym więcej dziwnych kształtów odkrywamy po drodze. Są skały wyglądające jak gigantyczne puzzle, które ktoś próbował ułożyć, i głazy stojące w tak delikatnej równowadze, że wydają się ignorować prawa fizyki. Ich powierzchnie są wygładzone wiatrem i deszczem, a czasem porośnięte miękkimi porostami, które dodają im nieco tajemniczości.

Spójrzcie chociażby na ten głaz, wygląda, jakby ktoś przeciął go laserem na idealnie równe części i zostawił tak, żebyśmy się zastanawiali, co tu się wydarzyło. Geolodzy powiedzą, że to efekt tysięcy lat wietrzenia i rozszerzania się granitu pod wpływem temperatury, a następnie pęknięcia wzdłuż naturalnych linii spękań, ale czy na pewno? Głęboko we mnie jest taka mała cząstka, która woli wierzyć, że nie wszystko na tym świecie da się wyjaśnić prostymi procesami. Ten głaz być może jest tylko dziełem natury, ale może też być śladem po dawnej, zapomnianej cywilizacji. W końcu niemal wszystkie starożytne kultury mówią o wielkim kataklizmie, który niemal nie zniszczył naszego gatunku. Może kiedyś istniała kultura, która potrafiła obrabiać skały z precyzją, o jakiej nam się nie śni? Może właśnie stoimy na fragmentach pradawnej świątyni, nieświadomi, jak wielką historię kryją te kamienie. Jako fanka historii i archeologii wiem, że na świecie istnieje mnóstwo artefaktów, których działania i przeznaczenia wciąż nie rozumiemy, a wrzucanie wszystkiego do worka z napisem „kult religijny” jest raczej ucieczką od niewygodnych pytań niż odpowiedzią. Jeśli czytają mnie tu fani dr. Zalewskiego, to serdecznie Was pozdrawiam, to miejsce zdecydowanie jest dla nas!
Kawałek dalej trafiamy na kolejną formację, która wygląda jeszcze dziwniej. Niektóre z nich naprawdę pobudzają wyobraźnię i za każdym razem zastanawiam się, czy na pewno mogły powstać same. Ten głaz wygląda tak, jakby ktoś wyciął w nim idealny trójkątny fragment przy pomocy jakiegoś gigantycznego dłuta albo maszyny.
Rozsądek podpowiada, że to efekt naturalnych spękań i erozji, ale przyznajcie sami, że wygląda to aż zbyt perfekcyjnie. W takich momentach lubię puścić wodze fantazji i wyobrażać sobie, że to nie przypadek, że to fragment ściany dawnej budowli albo wejście do ukrytej komnaty, w której wciąż spoczywają tajemnice sprzed tysięcy lat. I jeszcze raz odniosę się do dr. Zalewskiego i jego teorii na temat "śladów trójkątnego wiercenia", bo sami powiedzcie czy na takowe wam to nie wygląda?  Choć próbujący wszystko racjonalizować rozum mówi, że to tylko natura, serce podpowiada, że takie miejsca są właśnie po to, by choć na chwilę zapomnieć o naukowych wyjaśnieniach, które do końca nie wyjaśniają ich powstania i pozwolić sobie na odrobinę alternatywnej historii. Bo to właśnie tajemnica sprawia, że świat jest ciekawszy, a ta wędrówka staje się prawdziwą przygodą.
Spotkanie z tubylcem..
Na szczęście mam obok siebie męża-inżyniera, który w takich chwilach potrafi delikatnie ściągnąć mnie na ziemię, zanim za bardzo odlecę ze swoimi teoriami o starożytnych cywilizacjach i kosmicznych portalach. I w tym właśnie momencie, gdy stoimy zadumani i rozważamy, czy mamy przed sobą kawałek pradawnej historii czy tylko kaprys natury, z zamyślenia wyrywa nas cichy trzask. Zarośla po lewej lekko się poruszają i nagle na skraju ścieżki pojawia się on, prawdziwy mieszkaniec buszu.
To kangur, który wpatruje się w nas z wyraźnym zainteresowaniem. Wygląda trochę tak, jakby zastanawiał się, czemu ci dziwni ludzie zamiast iść normalnie do celu, co chwila się zatrzymują, machają rękami, wskazują na skały i ożywienie o czymś dyskutują. My zaś stoimy tam jak dwie postacie z filmu przygodowego, ja roztaczam wizję starożytnej cywilizacji, portali i zapomnianych światów, a mój mąż tylko kręci głową i z uśmiechem przypomina, że „to wszystko da się wyjaśnić fizyką”.
Przez chwilę stoimy tak, wpatrując się w siebie nawzajem, my z lekkim uśmiechem, on z nieodgadnioną miną, jak prawdziwy strażnik tego miejsca. Właśnie wtedy przychodzi nam do głowy myśl, że może właśnie tak powinno być, że te przystanki, rozmowy i chwile zachwytu są częścią całej przygody. Może nawet nasz futrzasty obserwator uznał, że zasłużyliśmy na przejście dalej, bo po chwili spokojnie odskakuje w stronę głazów, jakby chciał nas poprowadzić ku Granite Arch, do kolejnego etapu naszej wędrówki.
Cel naszej wędrówki: Granite Arch a'la Wrota do Innego Wymiaru..
W końcu stajemy pod Granite Arch. Przez chwilę milczymy, jakby to miejsce samo kazało nam się zatrzymać i nabrać oddechu. Patrzymy w górę i mam wrażenie, że czas naprawdę na moment staje w miejscu.
Łuk wygląda z tej perspektywy doprawdy monumentalnie i kiedy tak na niego patrzę to swoją "architekturą" i ułożeniem przypomina mi angielskie Stonehenge. Wygląda jakby ktoś specjalnie umieścił go tutaj, aby oddzielał zwykły świat od tego, co czeka po drugiej stronie. Wystarczyłoby zrobić krok i… kto wie, gdzie byśmy się znaleźli? 
Zanim jednak zdążę całkowicie odpłynąć w świat kreowany przez moją wybujałą wyobraźnie, mój mąż z uśmiechem spogląda na mnie, po czym mówi: „No dobrze, portal czy nie,  przechodzimy?”. I wtedy ruszamy, przechodząc pod łukiem, trochę jakbyśmy naprawdę przekraczali granicę między jednym a drugim światem. Czuję dreszcz ekscytacji i lekką dziecięcą radość, jakbym na moment znalazła się w ulubionym filmie fantasy z dzieciństwa. A jednak kiedy stajemy po drugiej stronie, świat wydaje się jakby trochę cichszy, bardziej skupiony jednak cały czas taki sam. 
Retrospekcyjna podróż i powrót do otaczającego nas Świata
Podróż do Granite Arch zawsze jest pełna ekscytacji, bo im bliżej jesteśmy łuku, tym więcej snujemy teorii, żartujemy o portalach, pradawnych cywilizacjach i o tym, dokąd mogłoby nas przenieść, gdyby to naprawdę było przejście do innego wymiaru. To taki moment, w którym wyobraźnia pracuje na najwyższych obrotach, a serce bije szybciej, trochę z wrażenia, trochę z zachwytu.
Ale kiedy już przechodzimy przez te kamienne wrota i kierujemy się w stronę kolejnych szlaków, całe to napięcie powoli opada. Zamiast wymyślać coraz bardziej szalone teorie, zaczynamy chłonąć tu i teraz. Zatrzymujemy się, żeby podziwiać pojedyncze kwiaty wyrastające spomiędzy kamieni, wypatrujemy kangurów i słuchamy dźwięków buszu.
Busz jakby zmienia swój charakter, z miejsca tajemnic i przygody staje się miejscem spokoju i refleksji. Rozmawiamy o zwykłych rzeczach, żartujemy, cieszymy się, że jesteśmy tu razem. To taki powrót do rzeczywistości, ale w najlepszym możliwym wydaniu, z sercem lżejszym o codzienne troski i głową pełną świeżych myśli.
Koniec? A może dopiero początek…
I wtedy uświadamiam sobie, że to wcale nie koniec, tylko początek kolejnej historii. Granite Arch to jeden z rozdziałów Girrawen, pełen towarzyszącego napięcia, snucia teorii, zagadek i niespodziewanych spotkań. Teraz droga prowadzi nas dalej, ku nowym miejscom, kolejnym formacjom skalnym i następnym opowieściom, które już czekają, by je odkryć.
Czuję się trochę jak Indiana Jones, który właśnie zakończył jedną misję i już planuje następną, tylko ja  zamiast bicza mam aparat. Zapraszam wkrótce na kolejny "odcinek" z Girraween, mam nadzieję, że równie ochoczo jak ja, ruszycie na kolejny szlak w poszukiwaniu kolenych tajemnic i niespodzianek, które cały czas czekają na swoje rozwikłanie..
A co Wy myślicie na temat powstania Granite Arch ? Czy to tylko dziwny wypadek natury czy jednak kryje się za nim coś innego ?
Pozdrawiam,
Madeline
Wow, te ogromne kamienie robią wrażenie. Jestem urzeczona!
OdpowiedzUsuńUwielbiam wszelkie formacje skalne i wędrowanie pomiędzy ich przedziwnymi kształtami. Pewnie dlatego tak podobało mi się w Górach Stołowych.
OdpowiedzUsuńOdpowiadając na Twoje pytanie dotyczące Granite Arch, szukałabym rozwiązań w teoriach naukowych, choć te wszelkie tajemnicze i mistyczne skojarzenia są zwykle szalenie kuszące 😉
Pozdrawiam serdecznie...
Anita
Witaj 🙂
OdpowiedzUsuńPrzecudna wędrówka. Uwielbiam takie miejsca. I cudne jest to że jakimś cudem ludziom udało się nie zniszczyć tej surowej przyrody. Wspaniałe miejsce. Serdecznie dziękuję za podzielenie się tymi wyjątkowymi kadrami. Serdecznie pozdrawiam 🙂