Granite Arch - kamienny portal do krainy wyobraźni
A więc na chwilę wróćmy do początku szlaku i tego co na nim na nas czeka.
🥾 Mini-przewodnik po szlaku Granite Arch
Wśród eukaliptusów i granitowych głazów
Kroki same zwalniają, a nogi co chwilę zatrzymują się mimowolnie w miejscu, bo to nie jest szlak, którym chce się po prostu przejść, to prawdziwa podróż nie tylko wgłąb niezwykłego Girraween, ale także nas samych, naszej wyobraźni czy dziecięcych fantazji, które odżywają na nowo i podsyłają coraz to barwniejsze scenariusze, których nie powstydziłby się żaden dobry reżyser. Patrzę na te głazy i mam wrażenie, że każdy z nich ma swoją własną historię, że były tu na długo przed nami i będą jeszcze wtedy, gdy nas już dawno nie będzie. W takich chwilach człowiek czuje, że jest tylko gościem w tym pradawnym świecie, który pozwala mu zajrzeć w swoje sekrety.
I właśnie w tym momencie trasa zaczyna się zmieniać, pojawia się coraz więcej wielkich głazów, które zdają się układać w fantazyjne korytarze i bramy. Spacer zmienia się w rodzaj zwiedzania kamiennej galerii, w której każdy krok odkrywa coś nowego i zaskakującego. Coraz trudniej nie zatrzymywać się co kilka metrów, żeby obejrzeć formację z każdej strony i wyobrazić sobie, jak powstała
Kamienna galeria natury
Im bliżej jesteśmy Granite Arch, tym więcej dziwnych kształtów odkrywamy po drodze. Są skały wyglądające jak gigantyczne puzzle, które ktoś próbował ułożyć, i głazy stojące w tak delikatnej równowadze, że wydają się ignorować prawa fizyki. Ich powierzchnie są wygładzone wiatrem i deszczem, a czasem porośnięte miękkimi porostami, które dodają im nieco tajemniczości.
Na szczęście mam obok siebie męża-inżyniera, który w takich chwilach potrafi delikatnie ściągnąć mnie na ziemię, zanim za bardzo odlecę ze swoimi teoriami o starożytnych cywilizacjach i kosmicznych portalach. I w tym właśnie momencie, gdy stoimy zadumani i rozważamy, czy mamy przed sobą kawałek pradawnej historii czy tylko kaprys natury, z zamyślenia wyrywa nas cichy trzask. Zarośla po lewej lekko się poruszają i nagle na skraju ścieżki pojawia się on, prawdziwy mieszkaniec buszu.
To kangur, który wpatruje się w nas z wyraźnym zainteresowaniem. Wygląda trochę tak, jakby zastanawiał się, czemu ci dziwni ludzie zamiast iść normalnie do celu, co chwila się zatrzymują, machają rękami, wskazują na skały i ożywienie o czymś dyskutują. My zaś stoimy tam jak dwie postacie z filmu przygodowego, ja roztaczam wizję starożytnej cywilizacji, portali i zapomnianych światów, a mój mąż tylko kręci głową i z uśmiechem przypomina, że „to wszystko da się wyjaśnić fizyką”.
Przez chwilę stoimy tak, wpatrując się w siebie nawzajem, my z lekkim uśmiechem, on z nieodgadnioną miną, jak prawdziwy strażnik tego miejsca. Właśnie wtedy przychodzi nam do głowy myśl, że może właśnie tak powinno być, że te przystanki, rozmowy i chwile zachwytu są częścią całej przygody. Może nawet nasz futrzasty obserwator uznał, że zasłużyliśmy na przejście dalej, bo po chwili spokojnie odskakuje w stronę głazów, jakby chciał nas poprowadzić ku Granite Arch, do kolejnego etapu naszej wędrówki.
Cel naszej wędrówki: Granite Arch a'la Wrota do Innego Wymiaru..
Łuk wygląda z tej perspektywy doprawdy monumentalnie i kiedy tak na niego patrzę to swoją "architekturą" i ułożeniem przypomina mi angielskie Stonehenge. Wygląda jakby ktoś specjalnie umieścił go tutaj, aby oddzielał zwykły świat od tego, co czeka po drugiej stronie. Wystarczyłoby zrobić krok i… kto wie, gdzie byśmy się znaleźli?
Zanim jednak zdążę całkowicie odpłynąć w świat kreowany przez moją wybujałą wyobraźnie, mój mąż z uśmiechem spogląda na mnie, po czym mówi: „No dobrze, portal czy nie, przechodzimy?”. I wtedy ruszamy, przechodząc pod łukiem, trochę jakbyśmy naprawdę przekraczali granicę między jednym a drugim światem. Czuję dreszcz ekscytacji i lekką dziecięcą radość, jakbym na moment znalazła się w ulubionym filmie fantasy z dzieciństwa. A jednak kiedy stajemy po drugiej stronie, świat wydaje się jakby trochę cichszy, bardziej skupiony jednak cały czas taki sam.
Madeline