Szampon oczyszczający po przeproteinowaniu – jak naprawdę wyglądają włosy?

Szampon oczyszczający po przeproteinowaniu – jak naprawdę wyglądają włosy?

Przychodzę dziś do Was z porównaniem dwóch moich zdjęć włosów, bo uważam, że to ważne, aby zobaczyć, jak mogą wyglądać włosy przeproteinowane, zaraz po pierwszym myciu i odżywieniu humektantami oraz emolientami. Od razu tez odpowiem na pytanie: te zdjęcie dzieli około dziesięciu godzinNa jednym ujęciu, zrobionym przed południem, widać, że moje włosy są spuszone, matowe i pozbawione życia. Na drugim, zrobionym wieczorem tego samego dnia, te same kosmyki wyglądają już zupełnie inaczej: miękkie, bardziej gładkie, a nawetzaczynają się błyszczeć. Piszę o tym dlatego, że wiele osób w takiej sytuacji wpada w panikę: „moje włosy są zniszczone, nic już im nie pomoże”. A prawda jest zupełnie inna. To, co widzimy rano, to normalny etap pracy włosa, a nie dowód na trwałe uszkodzenie. W dalszej części wpisu opowiem Wam dokładnie, dlaczego tak się dzieje i jaką rolę odgrywa w tym wszystkim łuska włosa. 

I właśnie na tym przykładzie chcę Wam pokazać coś ważnego. Na tych zdjęciach nie chodzi tylko o „ładnie czy brzydko ułożone włosy”, ale o naturalne procesy, które zachodzą w każdym pojedynczym włosie po myciu. Rano włosy mogą wyglądać gorzej: spuszone, suche i pozbawione blasku, a wieczorem te same włosy potrafią przemienić się w gładką, błyszczącą fryzurę. Nie jest to kwestia przypadku ani magii, ani nawet światła, bo za wszystkim stoi łuska włosa, czyli kutykula. To ona otwiera się, by wpuścić pielęgnację do środka, a później stopniowo się domyka, przywracając włosom miękkość i sprężystość.

Najprościej można to zobrazować porównując łuskę włosa do szyszki sosny.

  • Rano po myciu włosy przypominają szyszkę z rozchylonymi łuskami. Powierzchnia jest nierówna, chropowata, światło odbija się chaotycznie. To właśnie dlatego widzimy mat, suchość i puszenie. Włosy są lekkie, niesforne i wyglądają „zmęczone”, choć w rzeczywistości to tylko efekt rozchylonej kutykuli.
  • Wieczorem włosy są jak szyszka, której łuski zaczęły się domykać. Powierzchnia staje się gładsza i bardziej spójna, a światło odbija się równomiernie. Dzięki temu pasma nabierają blasku, miękkości i sprężystości. Dzięki temu wyglądają na zdrowsze i bardziej zadbane.

Tak jak szyszka naturalnie otwiera się i zamyka w zależności od warunków, tak samo łuska włosa pracuje w ciągu dnia i to całkowicie normalny proces, a nie oznaka zniszczeń. Przyjrzyjmy się więc bliżej, jak wygląda ta zmiana stricto na włosach: od poranka do wieczora. 


🌞 Rano: włosy spuszone, matowe, jakby „zmęczone”

Poranne zdjęcie zdecydowanie nie zachwyca. Włosy po wyschnięciu i rozczesaniu są lekkie, niesforne, falom brakuje definicji, a końcówki sterczą w różne strony. Taki obrazek może wywołać u wielu osób panikę: „o nie, moje włosy są suche, zniszczone i potrzebują radykalnego cięcia”.

W rzeczywistości odpowiedź tkwi w budowie włosa i stanie jego łuski. Każdy włos ma swoją zewnętrzną warstwę ochronną tzw. kutykulę, czyli łuskę zbudowaną z nachodzących na siebie keratynowych „płatków”. To właśnie ona decyduje o tym, jak włosy odbijają światło, jak wchłaniają składniki odżywcze i jak się układają.


Po myciu, szczególnie oczyszczającym, łuska włosa jest lekko rozchylona. I to wcale nie jest błąd, bo

szampon musi otworzyć łuskę, żeby usunąć zanieczyszczenia, resztki kosmetyków i nadbudowane proteiny. Dopiero na tak przygotowane włosy może zadziałać maska czy odżywka. Problem w tym, że ten proces nie dzieje się w sekundę. Nawet jeśli od razu sięgniemy po humektanty i oleje, pasma potrzebują czasu, aby je wchłonąć i zrównoważyć.



Rozchylona łuska oznacza, że powierzchnia włosa jest nierówna i chropowata. A co to daje wizualnie? Nierówna powierzchnia rozprasza światło, zamiast odbijać je gładko – dlatego widzimy mat, suchość i puszenie. Włosy wydają się lekkie, pozbawione ciężaru i wygładzenia, jakby „zmęczone”. Ale to tylko chwilowy etap i absolutnie nie oznacza trwałego uszkodzenia.



🌙 Wieczorem – włosy gładkie, błyszczące i sprężyste

Kilka godzin później sytuacja zmienia się diametralnie. Włosy wyglądają jak po zupełnie innej pielęgnacji. Przede wszystkim są miękkie w dotyku, bardziej zdyscyplinowane, fale zaczynają naturalnie się układać, a powierzchnia pasm odbija światło, nadając fryzurze zdrowy połysk.

Skąd ta różnica?

  • Humektanty u mnie to była mieszanka miodu z odżywką L'Oreal Paris Elvive Dream Lengths (ale możecie użyć także np. gliceryny czy aloesu) miała czas, by przyciągnąć wodę z otoczenia i związać ją w strukturze włosa. To sprawiło, że pasma dosłownie „napiły się” wilgoci i odzyskały sprężystość.
  • Emolienty (oleje), ja tym razem użyłam oleju konopnego, który zadziałał jak uszczelniacz, czyli otulił włosy cienkim filmem i pomógł włosom domknąć łuski, zatrzymując wodę w środku. Dzięki temu powierzchnia stała się bardziej gładka i śliska.
  • Łuska włosa zaczęła się naturalnie domykać. Gdy łuski leżą płasko i ściśle przylegają, włos działa jak lusterko, światło odbija się równomiernie, co daje efekt połysku i zdrowego wyglądu.

Efekt końcowy jest zachwycający: włosy, które rano wyglądały jak matowe i spuszone, wieczorem prezentują się o wiele lepiej. Zauważalnie można dostrzec ich wygładzenie, błysk i witalność.



Podsumowując zachowanie łuski włosa to sedno całej zmiany

To, co widzimy na tych zdjęciach, to czysta fizjologia włosa, a nie oznaka zniszczeń i jest to proces całkowicie normalny i wręcz potrzebnyA więc warto zachować spokój, bo nasze włosy nie potrzebują drastycznego cięcia, tylko czasu, by pokazać swoje prawdziwe piękno. 


A Wy? Jak często zdarza się Wam panikować po myciu, że włosy wyglądają gorzej, niż są w rzeczywistości?


Pozdrawiam,

Madeline




Dr. Roberts Waterhole - busz, który przetrwał dzięki marzeniom jednego doktora

Dr. Roberts Waterhole - busz, który przetrwał dzięki marzeniom jednego doktora

Poznaliście już Girraween z jego monumentalnych stron wielkich głazów balansujących na krawędzi praw fizyki, stromych podejść i granitowych ścian, które wyglądają jak dzieło gigantów. Jednak Girraween ma też swoje ciche, mniej spektakularne oblicze, które łatwo przeoczyć w pogoni za wielkimi widokami. Dziś zabiorę Was właśnie tam, do małego, niepozornego wodopoju, nazwanego na cześć człowieka, który prawie sto lat temu marzył, by to miejsce zostało objęte ochroną.


Ścieżka, która prowadzi w spokój
Trasa do Dr. Roberts Waterhole jest krótka i przyjazna, bardziej spacer niż wyprawa. Zaczyna się niepozornie, bo prostą dróżką wijącą się przez busz eukaliptusowy. Pnie drzew, gdzieniegdzie osmolone pożarem, stoją jak strażnicy czasu, a ich liście szeleszczą przy każdym podmuchu wiatru. Po bokach roztacza się gęsta zieleń: ogromne paprocie, trawy i młode pędy, które uparcie wyrastają ze skalistych szczelin, jakby przypominały, że w Girraween życie zawsze znajduje dla siebie miejsce. 

Jednak zanim ruszymy na szlak, kilka praktycznych informacji:

  • Długość trasy: ok. 1,4 km (w obie strony)
  • Czas przejścia: 20–30 minut spokojnego spaceru
  • Poziom trudności: łatwy – idealny również dla rodzin z dziećmi
  • Najlepszy czas: lato, kiedy wodopój daje przyjemne ochłodzenie, albo wiosna, gdy busz rozkwita kolorami
  • Co zobaczysz: eukaliptusowy busz, krzewy pełne kwiatów, tablicę upamiętniającą dr. Spencera Robertsa, a przy odrobinie szczęścia także wallaby (nam się udało) lub inne dzikie zwierzęta



To nie jest szlak, który wymaga wysiłku. To raczej ścieżka, która sama narzuca spokojne tempo, jakby chciała powiedzieć: „nie spiesz się, tu liczy się droga, a nie cel”. Z każdym krokiem spokojnego marszu zaczynamy dostrzegać drobne detale: światło migoczące między liśćmi, zapach eukaliptusa, cienie przemykające w krzakach. Cisza, która tutaj otula nas z każdej strony nie jest absolutna, ale żywa, taka pełna naturalnych dźwięków: śpiewu ptaków, szelestu ukrytych stworzeń i skrzypienia gałązek pod stopami. To cisza, w której człowiek zaczyna słyszeć też samego siebie. Jednak jest to cisza, którą nazywam ciszą natury, bo wolna jest od rozmów mijających nas ludzi, śmiechów schodzących z góry wspinaczy czy krzyków biegających na szlaku dzieci. To mało popularny szlak lecz chyba właśnie to podoba nam się najbardziej.



Właśnie wtedy kiedy zwalniasz krok, busz, który z oddali wygląda surowo i jednolicie zaczyna spokojnie przemawiać. Nagle, z bliska okazuje się pełen detali: subtelnych kwiatów, zapachów i drobnych cudów natury. To jak odkrywanie tajemnic, które krajobraz odsłania dopiero wtedy, gdy idziesz powoli i dajesz sobie czas, by patrzeć naprawdę uważnie. I tak pomimo, że mamy zimę to udało nam się uchwycić jedną z niezwykłych roślin tego miejsca. 



Spotkanie z.. mieszkańcem

Na tym spokojnym szlaku ciszę przerwał tylko jeden moment, kiedy na ścieżce stanął przed nami nieśmiały mieszkaniec parku. Mały wallaby wyskoczył nagle zza krzaków i zatrzymał się w pół kroku, jakby sam zastanawiał się, kto tu właściwie komu przeszkodził. Patrzył na nas uważnie, jego wielkie oczy odbijały światło słońca przesączającego się przez liście. Przez krótką chwilę byliśmy częścią jego świata: cichą, ostrożną obecnością istot, których ogląda tutaj wiele.



Po kilku sekundach, które wydawały się dłuższe niż były w rzeczywistości, odskoczył w bok i zniknął w wysokiej trawie, zostawiając po sobie tylko poruszone źdźbła i poczucie ulotnego spotkania. To właśnie takie chwile przypominają, że w Girraween jesteśmy gośćmi, a prawdziwymi gospodarzami są zwierzęta, które tu żyją. One pozwalają nam zajrzeć do swojego świata, ale nigdy nie należymy tu tak naprawdę do końca..


Wodopój jak lustro – pamięć o bohaterze Girraween
Po parunastu minutach ścieżka zaprowadziła nas wprost do wodopoju nazwanego na cześć doktora Spencera Robertsa. To nie jest widowiskowy wodospad ani rozległe jezioro, którym zachwycają się przewodniki. To niewielka, spokojna tafla wody, otoczona krzewami i granitowymi głazami, na której powierzchni odbijają się drzewa i niebo. Patrząc na nią, ma się wrażenie, że czas zwalnia, a cały krajobraz zamienia się w naturalny obraz malowany przez światło i odbicia.
To miejsce samo zaprasza, by usiąść na chwilę, wsłuchać się w busz i pozwolić oczom wędrować po tafli, która od dziesiątek lat odbija ten sam świat. Cisza nad wodą ma tu inny wymiar, gęstszy, spokojniejszy, jakby Girraween szeptało nam swoje historię.


Wspomnienie Doktora Robertsa.

Obok wodopoju stoi skromna tablica przypominająca, że to miejsce nosi imię dr. Spencera Robertsa – lekarza ze Stanthorpe, który w latach 30. XX wieku marzył, by tereny Girraween zostały objęte ochroną. Nie był politykiem, nie miał władzy ani wielkich możliwości, a jednak to właśnie on dostrzegł w tej surowej krainie coś więcej niż kamienie i busz. Zrozumiał, że jej dzikość i piękno są bezcenne, że nie wolno ich zmarnować ani oddać w ręce przemysłu.


Stojąc dziś nad spokojną taflą wody, łatwo poczuć wdzięczność, że prawie sto lat temu ktoś pomyślał o nas, o przyszłych pokoleniach. To dzięki jego wizji możemy spacerować tym szlakiem, cieszyć się ciszą buszu, obserwować wallaby w ich naturalnym środowisku i mieć pewność, że miejsce to nadal pozostanie bezpieczne. Dla mnie jest w tym coś niezwykle pięknego, że ten człowiek nie został zapomniany. Że jego imię żyje w wodopoju, który dla wielu turystów staje się chwilą zatrzymania i refleksji. To jak most między przeszłością a teraźniejszością, między marzeniem jednego człowieka a naszym doświadczeniem dzikiej natury.
I myślę sobie, że to lekcja nie tylko o przyrodzie, ale też o nas samych. Lekcja o tym, że czasem wystarczy wizja i odrobina determinacji, by ocalić coś, co wydaje się większe niż my sami.


Kamienny żart natury

Przy wodopoju natrafiliśmy też na głaz, który wyglądał tak, jakby ktoś przez pomyłkę postawił go pod złym kątem. Stał samotnie, lekko przekrzywiony, jak element większej układanki, który nie do końca pasuje do reszty krajobrazu. I choć to tylko kamień, w tej surowej, uporządkowanej przez naturę przestrzeni jego „niepasowanie” przyciąga wzrok i wywołuje uśmiech. Girraween znowu pokazuje, że geologia też potrafi mieć poczucie humoru.



A Wy ? Lubicie takie krótkie szlaki, gdzie największą atrakcją nie jest widok z góry, ale chwila ciszy i spotkanie z naturą? Bo dla mnie właśnie w takich miejscach najłatwiej poczuć, że jesteśmy częścią czegoś większego, historii, która zaczęła się na długo przed nami i będzie trwać dalej.

Pozdrawiam was ciepło z Girraween i do zobaczenia wkrótce na kolejnym szlaku ! Dajcie znać w komentarzu, na który chcielibyście się wybrać najpierw: Granite Arch czy The Junction ?
Madeline






Przeproteinowane włosy – jak je rozpoznać? Jak sobie z nimi poradzić?

Przeproteinowane włosy – jak je rozpoznać? Jak sobie z nimi poradzić?

Po kilku tygodniach intensywnego testowania różnych odżywek i masek, z którym splótł się losowy czase mycia moich włosów spowodowany niczym innym jak... ząbkowaniem mojego synka, zauważyłam, że moje włosy zamiast wyglądać tak jak tego się obawiałam czyli… zaczęły przypominać siano. Sztywne, suche, niesforne, tak jakby ktoś podmienił je w nocy na szorstką perukę. Początkowo myślałam, że to wina pogody (w końcu zaczyna się u nas powoli wiosna) albo zbyt mocnego szamponu, ale szybko dotarło do mnie, że problem leży gdzie indziej. Mianowicie, ostatnio używałam zbyt dużo protein i moje włosy powiedziały "basta" i zamiast efektu „wow” miałam klasyczny kryzys pielęgnacyjny.


Dlaczego dochodzi do przeproteinowania włosów ?

Włosy, podobnie jak nasz organizm, potrzebują równowagi. Proteiny pełnią w pielęgnacji niezwykle ważną rolę, bo uzupełniają ubytki w strukturze włosa, wzmacniają go i nadają sprężystość. To dzięki nim nasze kosmyki mogą odzyskać gładkość i siłę po farbowaniu, stylizacji czy zniszczeniach mechanicznych. Ale (i to duże „ale”) proteiny są jak.. przyprawa w kuchni i w odpowiedniej ilości doprawiają potrawę i wydobywają z niej cudowny smak, ale użyte w zbyt dużej ilości potrafią zepsuć całe danie.

Gdy zaczynamy dostarczać ich za dużo, włosy nie mają już gdzie ich „wbudować” więc zaczynają się
"osadzać" na włosach tworząc nadbudowę. Włosy tracą elastyczność, stają się sztywne i suche i zamiast miękkich i sprężystych przypominają szorstką szczotkę albo stogi siana, które tak dobrze pamiętam z dzieciństwa. Jednak kiedy najczęściej dochodzi do przeproteinowania włosów ?

Najczęściej dochodzi do tego gdy:

  • sięgamy po zbyt wiele produktów proteinowych na raz – np. maska keratynowa, a potem jeszcze odżywka z proteinami mlecznymi i serum z jedwabiem,
  • używamy protein zbyt często – przy każdym myciu, nie dając włosom czasu na balans,
  • zapominamy o równowadze PEH – czyli o tym, że proteiny muszą iść w parze z emolientami (oleje, masła) i humektantami (aloes, gliceryna, kwas hialuronowy), które odpowiadają za nawilżenie i miękkość. O równowadze PEH pisałam wam już tutaj. 

Jak rozpoznać przeproteinowane włosy?

To wbrew pozorom łatwe do uchwycenia, bo włosy bardzo szybko dają znać wyglądając tak jak moje na zdjęciach. Ten stan czuć i widać niemal od razu, szczególnie wtedy, gdy jeszcze kilka dni wcześniej cieszyłyśmy się miękkością i blaskiem. Nagle zamiast zdrowych kosmyków pojawia się sztywność, suchość i uczucie, jakby włosy nagle stały się niemal "zniszczone". Objawia się to w kilku charakterystycznych symptomach:

  • są suche, twarde i szorstkie w dotyku – nasze dotąd gładkie i sprężyste włosy w ciągu zaledwie jednego mycia wyglądają na "zniszczone".
  • wyglądają jak siano lub druty – tracą naturalną miękkość i elastyczność, a cała fryzura zaczyna sprawiać wrażenie „sztywnej” i pozbawionej witkości
  • plączą się i ciężko je rozczesać – szczotka nie sunie gładko po włosach, tylko zacina się co chwilę, a rozczesywanie staje się walką,
  • brakuje im blasku, są matowe – nawet ulubiona maska czy serum nie potrafią wydobyć połysku, który wcześniej pojawiał się bez problemu,
  • łamią się i kruszą na końcach – sztywność włosa sprawia, że staje się bardziej podatny na uszkodzenia mechaniczne, a końcówki wyglądają na takie, które "muszą być ścięte od razu"
  • tracą sprężystość – zamiast elastycznych fal mamy sztywne pasma – skręt wygląda niechlujnie, a włosy układają się „po swojemu”,
  • puszą się bardziej niż zwykle – zamiast zdyscyplinowanej fryzury pojawia się chaos, którego nie da się okiełznać.

Pamiętam kiedy pierwszy raz przeproteinowałam włosy i byłam naprawdę przerażona, bo myślałam, że ta cała "świadoma pielęgnacja", "równowaga PEH" i "włosing" to jedna wielka ściema. Jednak moja chwila rozżalenia szybko zamieniła się w uporczywe szukanie powodu takowego stanu. Zwyczajnie nie mogłam uwierzyć, że moje włosy, które dotąd całkiem stabilnie wychodziły na prostą i zaczęły wyglądać coraz lepiej nagle przez dosłownie jedno mycie, zaczęły przypominać obraz nędzy i rozpaczy (naprawdę już chciałam się obcinać na krótko). Dopiero po chwili zaczęłam szukać odpowiedzi i zrozumiałam, że to "tylko" zbyt częste używanie protein. W mojej głowie wtedy narodziło się to jedno, kluczowe pytanie:



Jak poradzić sobie z przeproteinowaniem?

Na przeproteinowane włosy najlepiej działa oczyszczenie i przywrócenie równowagi PEH. Proteiny, które nadbudowały się na powierzchni włosa, trzeba zmyć, a następnie zadbać o odpowiednie nawilżenie i natłuszczenie.


Jak wybrać szampon aby zmyć nadbudowę protein z włosów? 

  1. Szukaj silnych detergentów
    Sięgnij po szampon z mocniejszymi substancjami myjącymi, np. SLS (Sodium Lauryl Sulfate) albo SLES (Sodium Laureth Sulfate). Dzięki nim włosy zostaną dokładnie oczyszczone z nadmiaru protein i pozostałości kosmetyków.
  2. Działanie oczyszczające
    Szampon oczyszczający zmywa nagromadzone na powierzchni włosów proteiny, przywraca lekkość i przygotowuje pasma na kolejne kroki pielęgnacji.
  3. Przykłady szamponów
    Najczęsciej spotkałam się z: 
    • Ziaja Intensywna Świeżość – Mięta,
    • Nivea Hair Care Głęboko Oczyszczający Micelarny Szampon,
    • Barwa Naturalna – Pokrzywa/Żurawina (moi ulubieńcy)

Co robić po oczyszczeniu włosów?

Oczyszczający szampon to dopiero pierwszy krok, taki "reset" dla włosów. Teraz najważniejsze jest to, co nałożymy na nie później i jaka obierzemy strategię naprawiająccą. Właśnie od tej pielęgnacji zależy, jak szybko nasze włosy odzyskają miękkość, blask i elastyczność. W tym czasie kluczem jest cierpliwość i konsekwencja, bo włosy potrzebują kilku myć, by powrócić do równowagi. Oto, co warto zrobić krok po kroku:

  • Odstaw proteiny
    Przez kilka myć należy unikać kosmetyków z dużą ilością keratyny, protein mlecznych czy jedwabiu. To czas, aby włosy „odpoczęły”.
  • Nawilżaj włosy
    Postaw na maski i odżywki z humektantami (aloes, gliceryna, kwas hialuronowy) i emolientami (oleje, masła roślinne). To połączenie przywróci włosom sprężystość, miękkość i zdrowy blask.
  • Zafunduj swoim włosom porządne olejowanie
    Nie znam chyba lepszego sposoby by odbudować elastyczność włosa od olejowania. Najlepiej jak zwilżysz włosy np. rozpuszczonym miodem w wodzie bądź rozpuszczonym w wodzie aloesem, a następnie nałożysz swój ulubiony olej. 
  • Zabezpiecz końcówki
    Serum silikonowe lub lekka mgiełka wygładzająca uchronią włosy przed dalszym kruszeniem i utratą wilgoci.
  • Powtarzaj cykl
    Włosy potrzebują czasu, żeby wrócić do równowagi. Po 2–3 myciach zazwyczaj widać wyraźną poprawę, powinnaś zauważyć, że Twoje włosy stają się miększe, bardziej podatne i odzyskują swój naturalny blask. 


Które włosy są najbardziej narażone na przeproteinowanie?

Nie wszystkie włosy reagują na proteiny w taki sam sposób. To, jak szybko mogą się przeproteinować, w dużej mierze zależy od ich porowatości:

  • Wysokoporowate – najczęściej są to kręcone włosy, ale też włosy zniszczone farbowaniem czy stylizacją, te na początku „piją” proteiny jak gąbka i szybko wyglądają po nich lepiej. Niestety równie szybko potrafią się nimi przejeść i wtedy efekt regeneracji błyskawicznie zamienia się w suchość, sztywność i matowe odbicia utraconego blasku.
  • Średnioporowate – lubią proteiny, ale w rozsądnych odstępach. Jeśli dostaną ich zbyt dużo, tracą elastyczność i blask, a fryzura zaczyna wyglądać ciężko i matowo.
  • Niskoporowate – czyli z natury najzdrowsze, najgrubsze i najgładsze włosy, to właśnie one bywają najbardziej wrażliwe. Często już niewielka ilość protein wystarczy, by włosy stały się twarde, szorstkie i nieprzyjemne w dotyku. Nie potrzebują zbyt dużo protein bo maja ich już dostatecznie dużo.

Dlatego złota zasada brzmi: nie patrz tylko na etykiety, ale obserwuj swoje włosy. To one najlepiej podpowiadają, kiedy proteiny są potrzebne, a kiedy lepiej zrobić im przerwę.




A Jak uniknąć przeproteinowania?

Aby tego uniknąć trzeba (powtarzam się) obserwować włosy, bo przeproteinowanie zdarza się najczęściej wtedy, gdy gubimy się w nadmiarze produktów, kolorowych etykietach i obietnic producentów. Na szczęście można tego uniknąć, trzymając się tych kilku prostych zasad:

  • Obserwuj włosy i słuchaj ich potrzeb – nasze włosy naprawdę dają znać, kiedy mają czegoś dość. Jeśli z każdym kolejnym myciem stają się coraz sztywniejsze i trudniejsze do rozczesania, to znak, że czas zrobić przerwę od protein. 
    Pamiętaj, że to kalendarz decyduje o tym, czego potrzebują Twoje włosy, tylko one same.
  • Pamiętaj o równowadze PEH – proteiny są ważne, ale powinny być jedynie częścią układanki, a nie jej centrum. Jeśli przy jednym myciu dasz im porcję protein, to przy następnym postaw na coś nawilżającego (humektanty) albo otulającego (emolienty). To właśnie ten balans sprawia, że włosy wyglądają zdrowo i reagują przewidywalnie.
  • Nie używaj kilku produktów proteinowych naraz – łatwo wpaść w pułapkę „na bogato”: maska z keratyną, potem odżywka z proteinami mlecznymi, a na koniec jeszcze serum z jedwabiem. Odwołując się do przykładów kuchennych powiem, że "to prosty przepis na katastrofę". Nie wiem czy to fakt, że skończyłam 30 lat czy może to, że ostatnio zaczęłam oglądać kabarety, ale takie żarty zaczęły mnie ostatnio bawić
    Wracając jednak do włosów: takie nagromadzenie protein działa odwrotnie do zamierzonego efektu i zamiast regeneracji, mamy przeciążenie. Lepiej stosować je pojedynczo i w odstępach, niż serwować włosom proteiny na każdym kroku.
  • Notuj sobie pielęgnację – to banalnie prosta rzecz, a potrafi bardzo pomóc. Wystarczy kartka w notesie albo aplikacja w telefonie, żeby zapisywać, jakiego typu maski czy odżywki użyłaś. Dzięki temu łatwiej zauważysz, że proteiny pojawiły się w Twojej rutynie już kilka razy z rzędu i pora zrobić przerwę.

Możecie również zrobić tak jak ja i wiele innych osób i zacząć spisywać wasze włosowe przygody tworząc...bloga :) To naprawdę świetny sposób na organizacji swojej włosowej pielęgnacji, a przy okazji możecie poznać wielu wspaniałych ludzi ! :)


Trzymając się tych zasad, naprawdę trudno o przeproteinowanie. A nawet jeśli raz się zdarzy, to szybko można namierzyć, co ją spowodowało i jak szybko przywrócić włosy do równowagi.  



Podsumowanie

Przeproteinowanie to klasyczny błąd włosomaniaczek, któru zdarza się o wiele częściej niż byśmy tego chciały, szczególnie gdy chcemy "szybko" reanimować włosy np. po wakacjach czy farbowaniu. Sama przekonałam się, że „więcej” nie znaczy „lepiej”. Na szczęście włosy można szybko wyprowadzić na prostą. wystarczy trochę cierpliwości, a także troche humektantów i emoleintów. 


A jeśli chciałybyście zobaczyć jak wyglądają włosy kiedy przeholujemy z humektantami (nawilżeniem), zapraszam tutaj :)


A jak to jest u Was? Zdarzyło Wam się kiedyś przeproteinować włosy? Jakie macie swoje sposoby na ratunek?


Pozdrawiam was serdecznie z pięknej Coolangatty w naszym ukochanym Queensland :)
Madeline




Polecany post

Czy to tu się jeszcze pisze? – refleksja blogowa, powrót i sens pisania w 2025

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz logowałam się tutaj bez poczucia lekkiego wstydu.. Wiesz, tego rodzaju „zaraz-napiszę-tylko-najpierw-odkurzę...

Copyright © Je suis Madeline , Blogger